poniedziałek, 27 lutego 2012

Relacja z pierwszego w tym roku spotkania z cyklu „Zmysły Sztuki”

Jeszcze chyba nie mieliśmy tylu gości w Królewskiej Cukierni Wilanowskiej... Mimo że zostało przygotowane dużo więcej miejsc siedzących niż na wcześniejsze spotkania, to wiele osób, niestety, musiało stać. W Muzeum Pałacu w Wilanowie oczywiście znajdują miejsca, takie jak Sala Biała czy Oranżeria, gdzie pomieściłoby się nas dużo więcej, ale prawdopodobnie nie udałoby się tam przenieść gościnnego klimatu Królewskiej Cukierni Wilanowskiej.


Jeszcze przed spotkaniem. Podejrzane przez okno... (fot. Alicja Pismenko)

Po tradycyjnym powitaniu bohaterów spotkania – Franciszka Maśluszczaka i Zbigniewa Namysłowskiego, oraz sponsorów, współpracowników i gości, Andrzej S. Grabowski zaprosił wszystkich do obejrzenia filmu „Zmysły Sztuki Dawniej i Dziś”, którego premierę zapowiedziałam we wcześniejszym poście.

Sposób prowadzenia kamery niczym pędzla po płótnie, stworzył niezwykle intymną atmosferę. Analiza portretu Jana III Sobieskiego z synem Jakubem, wyjaśniająca wymowę obrazu, to nie tylko lekcja historii, ale wnikliwe spojrzenie w bogactwo formy i kontemplowanie szczegółów. To chwila na odczytanie historii zapisanej na płótnie. Zbliżenie twarzy Franciszka Maśluszczaka, oświetlonej rozproszonym światłem, oddanie nastroju pracowni, „malowanie” kamerą obrazów artysty, muzyka Zbigniewa Namysłowskiego delikatnie sącząca się w tle i rozmowa... Zupełnie inna niż standardowy wywiad dziennikarza z artystą. Inna, bo rozmawiało dwóch artystów, którzy rozumieją sztukę, znają trud poszukiwania środków wyrazu, inspiracji, obserwacji. Doceniają wartość rysowania, filtrowania doświadczeń przez swoją osobowość, tajemniczego kierowania ręką artysty, gdy sięga po tę, a nie inną farbę.

Franciszek Maśluszczak w filmie opowiedział o czerpaniu inspiracji ze zwyczajnych, zwanych przez niego - przydrożnych historii. Pięknie mówił o fenomenie łatwości nawiązywania kontaktu z ludźmi z małych miasteczek, o ich opowieściach o prawdziwych zdarzeniach, bez krygowania się i koloryzowania. A także o bogactwie barokowej sztuki.
Zachwyciło mnie to, że dla Franciszka Maśluszczaka samo malowanie i obrazy, które stworzył są nagrodą, bez względu na oceny. Cieszy go bardzo, gdy obraz się komuś podoba, jednak tak w ogóle, to on maluje dla siebie.
I tak jak na poprzednim spotkaniu, i tym razem byłam pod wrażeniem łatwości z jaką Franciszek Maśluszczak recytuje wiersze idealnie dobrane do sytuacji, tematu, dygresji. Mogliśmy posłuchać między innymi „Dwóch maturzystów” Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, jako ilustracji do jednego z obrazów prezentowanych w Królewskiej Cukierni: 
Gdy księżyc stęchłym “Sidolem”
złe miejskie niebo wyczyści,
wychodzą na głupi spacer
dwaj maturzyści.
Postacie prawie bliźniacze,
jak wałek podobny do wałka,
przystając, jeden zapłacze,
a drugi załka:
Bo cóż, że skończyli szkoły,
cóż, że w kieszeniach matury?
Jeden z nich niewesoły,
drugi ponury.
Dzień cały stukali-pukali -
niestety: wszystko zajęte…
Żebyż chociaż zostać kelnerem
lub konfidentem!
Nazajutrz, kiedy się ściemni,
bez celu znów i korzyści
w noc ciemną wyjdą jak cienie
dwaj maturzyści.


Franciszek Maśluszczak recytuje (fot. Alicja Pismenko)
Były też limeryki i wiersze zabawne, jak np. Szczepana Nowaka - „Jest u mnie okoliczność taka, że żyję w cieniu Maśluszczaka”, czy frywolne, jak niepublikowany jeszcze wiersz Ernesta Bryla napisany specjalnie dla i o Maśluszczaku. Kto był, wie o czym piszę:-) Było także mnóstwo anegdot, opowieści, które artysta zbiera i na bazie których tworzy. To, co dzieje się na jego obrazach, to całe fabuły, ale nie będzie o nich pisał książek:-) Odbiorca sam musi potrafić odszukać treść.
Jeden z obrazów prezentowanych w Królewskiej Cukierni Franciszek Maśluszczak wybrał specjalnie dla Zbigniewa Namysłowskiego. Jest to „Bułecka” - portret Jana Karpiela Bułecki, bo jazzman grał z góralami nie raz. Jako potwierdzenie, zobaczyliśmy materiał filmowy z koncertu Zbigniewa Namysłowskiego z kapelą góralską, na którym to koncercie Jan Karpiel Bułecka zaśpiewał „Idzie Janko lasem” z iście jazzowym zacięciem.
Zbigniew Namysłowski zetknął się z muzyką ludową bardzo wcześnie. W podstawowej szkole muzycznej uczył się grać z książki Józefa Karola Lasockiego „Mały solfeż. Zbiór ćwiczeń i melodii ludowych.” Nie odróżniał wówczas muzyki góralskiej od niegóralskiej, ale osłuchał się z muzyką ludową i zostało mu to na zawsze. Ponieważ mieszkał w Krakowie, to naturalnym kierunkiem na wakacje i ferie było Zakopane. Tam na żywo zetknął się z „góralszczyną”. Jego pierwsze kompozycje jazzowe miały zabarwienie nutką góralską, jak np. „Piątawka” czy „Siódmawka”.
Zdaniem Zbigniewa Namysłowskiego z muzyką jest inaczej niż z malowaniem. On nie może powiedzieć, tak jak Franciszek Maśluszczak, że to co tworzy, to robi dla siebie. Uważa, że muzycy nigdy nie grają dla siebie, grają dla kogoś.„Bez publiczności nasza muzyka by nie istniała.” - powiedział.

Zbigniew Namysłowski i obrazy Franciszka Maśluszczaka (fot. Alicja Pismenko)

Jestem świeżo po lekturze książki Emilii Batury „Komeda. Księżycowy chłopiec”. Znalazłam w niej także informacje o Zbigniewie Namysłowskim. Właśnie historia Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego dała mi do myślenia, bo wydaje mi się, że są dwie strony istnienia muzyki. Skoro na przykład Komeda potrafił godzinami grać w samotności, to chyba nie zawsze jest tak, że muzykowi potrzebna jest publiczność. Grał wówczas dla siebie. Może czasem twórcy wystarczy samo obcowanie z muzyką? Oczywiście, żeby stworzone przez kogoś utwory żyły, potrzebni są słuchacze, wielbiciele, którzy będą ich słuchać, odtwarzać, przeżywać czy naśladować.
Zbigniew Namysłowski wspomniał o Komedzie w kontekście dyskusji o Hybrydach. Dowiedzieliśmy się, że początkowo koncerty odbywały się na piętrze, ale ponieważ muzyka tam grana porywała do tańca, to z uwagi na słaby strop koncerty przeniesiono na parter. Jednak muzyka Komedy nie pasowała do sali tanecznej, bo nie dało się przy niej tańczyć, więc powstała piwnica, która jemu głównie służyła.
Zbigniew Namysłowski improwizuje (fot. Alicja Pismenko)
Na spotkaniu mieliśmy okazję usłyszeć dźwięk trzech rodzajów saksofonu. Zbigniew Namysłowski zaimprowizował kilka fraz na najmniejszym sopranino, następnie sopranowym, który długie lata nie był zbyt popularny i na koniec na altowym, najpopularniejszym. Jest jeszcze saksofon tenorowy, ale Namysłowski w autoironiczny sposób powiedział, że na nim nie gra, bo„wyglądam za mały przy tym instrumencie”.

Wieczór pełen sztuki – malarstwa, poezji i muzyki, uświetniły także smaki. Mogliśmy kosztować przedniego tokaju - 
„nie masz wina nad węgrzyna”, a także posmakować ciastka „Barwne Winobranie”. Nazwa dzieła sztuki cukierniczej nawiązuje do barw malarskich oraz do płyty Namysłowskiego„Winobranie”. Pierwszej jego płyty, która osiągnęła ogromny sukces – została uznana II Polską Płytą Wszechczasów. Pierwszą była płyta „Astigmatic”Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego.

Jerzy Poznański, kurator programu „Dziedzictwo Kulinarne Dawnej Rzeczpospolitej”, uznał kompozycję smakową ciastka za trafiony pomysł mistrzów. „Winogrona w lutym...” - powiedział. - „...na to mogą sobie pozwolić tylko królowie. Paleta pełna barw. Najpierw działa wzrok, potem na podniebienie, jak dźwięki, padają różne smaki. Marcepan... Masa serowa, która łączy plastry ciasta. Puszysta i aksamitna. I winogrona.”

Zbigniew Namysłowski, Franciszek Maśluszczak i Barwne Winobranie (fot. Alicja Pismenko)

Jurek Poznański podkreślił także rolę Andrzeja S. Grabowskiego, który jest kontynuatorem dzieła Jana III Sobieskiego. Oddziałuje na zmysły. Zaprasza wspaniałe osoby przemawiające językiem sztuki, tak jak to robił dawniej Sobieski.
Na kolejne spotkanie z cyklu „Zmysły Sztuki” trzeba poczekać do 29 marca. Jednak, jeśli będą Państwo w pobliżu Muzeum Pałacu w Wilanowie, to proszę odwiedzić Królewską Cukiernię Wilanowską i poświęcić dłuższą chwilę na kontemplowanie historii, które opowiadają obrazy Franciszka Maśluszczaka. Będzie je można oglądać do 25 marca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz