sobota, 30 kwietnia 2011

Relacja z czwartego spotkania z cyklu "Zmysły Sztuki"


W czwartym spotkaniu z cyklu „Zmysły Sztuki”, które odbyło się 28 kwietnia, tak jak w trzech poprzednich, uczestniczyło wiele osób, pragnących obcować ze sztuką przejawiającą się w przeróżnych formach, chcących poznać proces twórczy i tajemnice inspiracji. Przez najbliższe cztery tygodnie w Królewskiej Cukierni Wilanowskiej w dawnej Oficynie Kuchennej na terenie Muzeum Pałacu w Wilanowie, można oglądać prace bohaterów spotkania - grafiki i gipsografie, czyli gipsowe odbitki z matrycy z linorytu, autorstwa Andrzeja Kaliny oraz zrobione przez Mikołaja zdjęcia, prześwitujące przez zeskrobaną powierzchnię luster oprawionych na wzór ikon w złote ramy.

Nasi artyści chętnie dzielili się z uczestnikami spotkania nie tylko swoimi przemyśleniami, ale także przysmakami przygotowanymi przez Barbarę, żonę Andrzeja Kaliny. Jak zaznaczył na początku Andrzej, nawet ciastko „Bacha”, którego projekt mieli przygotować on i jego syn Mikołaj, powstało według przepisu Barbary.

Andrzej, który trochę zdominował spotkanie, z ogromną swadą, nie dopuszczając łatwo innych do głosu, ciekawie opowiadał nie tylko o swojej sztuce, inspiracjach, technikach jakie stosuje, ale także o innych artystach, o wydarzeniach wobec których nie potrafi przechodzić obojętnie. Zdaniem Andrzeja artysta jest po to, żeby reagować. Ma prawo tworzyć, ale musi brać odpowiedzialność za to co robi. W sztuce nie jest wszystko jednoznaczne, tak więc skojarzenia widza powinny być różne.

Od początku swojej twórczej drogi Andrzej opisuje rzeczywistość, stara się dokumentować czasy, w których żyje. Pamięć, jego zdaniem, jest najważniejsza. I nie ma nic gorszego niż obojętny widz. Pracuje cyklami i technika dostosowana jest do pomysłu i treści. Treść jest bezpośrednio związana z formą. Kiedy nie było możliwości tworzenia na japońskiej bibułce, odkrył fizelinę. Z kolei glina pojawiła się w momencie, kiedy szukał materiału, który oddawałby kruchość naszej pamięci, naszego życia.

Mimo że Mikołaj niewiele mówił, to wiele można było usłyszeć pomiędzy słowami i zrozumieć dzięki jego fotografiom. Patrząc na nie, można dostrzec jego wrażliwości i ciekawe spojrzenie na świat, jak również pomysłowość w poszukiwaniu swojej własnej formy wyrazu. W rodzinie artystycznej, kiedy nie przejawia się wyraźnego manualnego talentu w dzieciństwie, do czego Mikołaj się przyznał, bardzo trudno odnaleźć swoją drogę. Jego wuj Jerzy Kalina, rzeźbiarz, twórca scenografii teatralnych i filmowych, witraży, filmów animowanych i dokumentalnych, twórca instalacji, jeden z pierwszych performerów w Polsce, postawił wysoko poprzeczkę. A jednak Mikołaj już na początku swojej artystycznej drogi doczekał się pochwały od Jerzego, o co, jak zauważył Andrzej, nie jest łatwo. On czekał latami na to, by brat go pochwalił. Zdjęcia Mikołaja, które miały początkowo dokumentować performance Jerzego podczas Festiwalu w Międzyzdrojach, pokazały nie tylko wydarzenie artystyczne jako takie, ale jednocześnie spojrzenie Mikołaja na twórczość wujka. Mikołaj powiedział, że to był pierwszy moment, kiedy zobaczył, że „coś z tej sztuki ma”. Na co jego ojciec podpowiedział z uśmiechem, że to była wrażliwość.

„Camp Collection”, zaprezentowana przez Mikołaja na „Zmysłach Sztuki”, to cykl obiektów - zdjęć manekina, który co dwa tygodnie przebrany w nowy zestaw ubrań, „prezentował się” na wystawie we Wzorcowni. Początkowo Mikołaj próbował przenieść fotografie na deskę, aby uzyskać efekt ikony – z jednej strony świętego obrazu, a z drugiej nadużywanego terminu w odniesieniu do przedstawicieli świata mody, muzyki, filmu. Potem odkrył lustra. Zeskrobywanie powierzchni nie jest takie proste, stąd uzyskanie za każdym razem tego samego efektu nie jest możliwe. Wszystkie prace z tego cyklu mają ten sam przekaz – ukazanie skomercjalizowanej osobowości współczesnego człowieka. Opakowanie w naszym świecie jest ważniejsze niż człowiek. Media kreują sztuczność, a ikonami – obiektami kultu – stają się przedziwne, często niezasługujące na to osoby. Lustro ma za zadanie zmusić widza do refleksji, do zastanowienia się, czy jesteśmy prawdziwi, czy przebrani.

Na spotkaniu poruszonych zostało jeszcze wiele innych tematów, o których długo by pisać. Andrzej na prośbę publiczności opowiedział o etapach swojej twórczości, Mikołaj o swoim pierwszym aparacie fotograficznym. W swobodnej atmosferze toczyły się dyskusje na tematy wywoływane przez uczestników spotkania. Rozmawialiśmy o dawnych i współczesnych wielkich artystach, o analogowej oraz cyfrowej fotografii, czyli o tym jak łatwo i szybko robi się teraz tysiące zdjęć, do których potem się nie wraca. Zastanawialiśmy się także nad rolą nowych technologii w sztuce.

Dzięki takim spotkaniom jak „Zmysły Sztuki” nie tylko obcujemy z dziełami sztuki, ale i z ich twórcami, którym możemy zadać nurtujące nas pytania i co więcej otrzymać odpowiedzi. Możemy podzielić się swoimi odczuciami i poglądami, a także poznać bliżej artystów i zrozumieć, na czym polega akt twórczy, ile niesie za sobą wyrzeczeń i jak długa jest droga od pomysłu, przez szkice, poszukiwania materii i formy przekazu, do ostatecznego dzieła. Nie możemy porozmawiać z takimi artystami jak Picasso, Kantor czy Szajna, ale możemy na „Zmysłach sztuki” dowiedzieć się od obecnie żyjących i tworzących artystów, czym jest wrażliwość, która zmusza to tworzenia, a także jak rozumieć, to co twórcy chcą nam przez swoje prace przekazać.

Już dzisiaj, w imieniu Muzeum Pałac w Wilanowie, serdecznie zapraszam na kolejne spotkanie z cyklu „Zmysły Sztuki”, które obędzie się 9 czerwca (czwartek). O artystach, których prace zobaczymy i z którymi porozmawiamy o tajemnicy tworzenia, inspiracji czy technikach, które wybrali, napiszę już wkrótce.

piątek, 8 kwietnia 2011

Spotkanie czwarte - Andrzej i Mikołaj Kalina




Już wkrótce - 28 kwietnia 2011 roku (godz. 19.00, Królewska Cukiernia Wilanowska w dawnej Oficynie Kuchennej na terenie Muzeum Pałacu w Wilanowie) - odbędzie się czwarte spotkanie z cyklu „Zmysły Sztuki". Zaprezentowane zostaną prace Andrzeja Kaliny i jego syna Mikołaja. Dowiemy się, skąd nasi artyści czerpią pomysły, co ich inspiruje, jak wygląda ich warsztat pracy. Będziemy mogli zadać sakramentalne pytanie "Co autor miał na myśli?" i co więcej, uzyskamy na nie odpowiedź.
Rozmowy o sztuce osłodzi ciastko "Bacha" - zaprojektowane przez Andrzeja i Mikołaja.

Andrzej Kalina http://pl.wikipedia.org/wiki/Andrzej_Kalina) studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Uzyskał dyplom w pracowni grafiki warsztatowej prof. Andrzeja Rudzińskiego w 1980 roku. Uprawia grafikę, rysunek, sztukę akcji i sztukę książki. Jest wykładowcą w Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych na Wydziale Sztuki Nowych Mediów. 

Jego syn Mikołaj Kalina (http://www.mikolajkalina.iportfolio.pl/) w 2007 roku ukończył Warszawską Szkołę Reklamy (kierunek fotografia reklamowa). Przygodę z fotografią zaczął w 2004 roku od dokumentacji performance'ów i przedstawień Jerzego Kaliny.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Spotkanie trzecie - Marian Nowiński i Irena Makarewicz




Andrzej S. Grabowski, kurator cyklu „Zmysły Sztuki”, rozpoczął trzecie spotkanie, które odbyło się 17 marca 2011 roku, mówiąc: „w wyborze artystów zapraszanych do udziału w tym przedsięwzięciu nie ma przypadku. Tym razem podobieństwo tkwi w… mroczności.”  W pierwszym momencie stwierdzenie to wzbudziło konsternację wśród zgromadzonych gości, ale wytłumaczenie chyba zdołało wszystkich przekonać.
Don Kichot w malarstwie Mariana Nowińskiego (www.nowinski.pl) powtarzany po wielokroć - błąka się, marzy, walczy bez końca. Sándor Márai, wielbiciel Cervantesa, w 1949 roku napisał: „W minionych latach kolejno traciłem pracę, dom, zniknęła warstwa społeczna, dla której pisałem, potem utraciłem ojczyznę, język ojczysty, osobowość prawną. Teraz nie mam już niczego”. W jego twórczości, którą poznajemy dzięki tłumaczeniom Ireny Makarewicz (http://pl.wikipedia.org/wiki/Irena_Makarewicz), można odnaleźć ten ból istnienia. Odnajdujemy go na przykład w prologu „Pokoju na Itace” w przekładzie Ireny:

ELŐÉNEK

Jobb karján a kötél meglazult. Nyújtozott. Az ének
zelről zengett. Figyelt. Most megismerte:
Ők énekeltek, a szirének.
Rekedtes ének volt, kéjes, olajos. A társak aludtak.
Viasz tapadt a fülükben. Álmodtak is. Arról, hogy hazajutnak,
S majd bosszút áll az ifja, vagy a véne!

Felnyögött, tehetetlen. No, hol vagy most, Pallas Athéné...?
A tutaj csattagva úszott, az ősz tenger feltárta rémes torkát.
Az ének távolodott. Vijjogtak a vitorlák.
Egyszerre félni kezdett. Megroggyant keze lába -
Felnyögött. Félt, hogy hazakerül Ithakába.


PROLOG

Węzeł na prawym zelżał mu ramieniu. Wyprężył ciało.
Pieśń biegła blisko. Słuchał. Wtem serce poznało:
To one ją śpiewały, syreny.
Z lekka ochryple, rozkosznie, lepko. Współbracia jego spali.
Wosk stężał im w uszach. I śnili. Jak na ojczyzny powitanie
Zemście każdy odda miecz swój i ramię!

Jęknął, bezradny. Pallas Ateno, ach, w jakiej jesteś teraz dali...?
Tratwa sunęła trzeszcząc, straszną rozwarło gardziel morze siwe.
Pieśń milkła już powoli. I tylko wiosła skrzypiały lękliwie.
Naraz poczuł strach. Ugięło się pod nim ciało -
Jęknął. Bał się, że na Itakę powróci znowu małą.

Dlaczego Don Kichot? Marian Nowiński już w dzieciństwie zachwycił się przygodami tego niesamowitego Hiszpana, a właściwie rysunkami Paula Gustave’a Doré’a, które zdobiły przedwojenne wydanie pierwszej części przygód Rycerza Smętnego Oblicza. Razem z bratem przerysowywali rysunki Doré’a i robili swoje wersje, jak powiedział artysta: „jednym z nich był na przykład Don Kichot, który ciągle pierdział”;-)
Jak pracuje Marian Nowiński? Zawsze ma ze sobą gruby notatnik, w którym codziennie poszukuje formy przez powtarzalność detali. Nauczył się tego podczas stypendium w Mediolanie, kiedy odwiedzając prywatne muzeum mógł, nie niepokojony przez nikogo, doświadczyć, dotknąć, analizować oryginalne rysunki pochodzące z XVI-XVII wieku. Dostrzegł, że ówcześni artyści nie bali się poprawiać, zmieniać, notować tuż obok szkicu, wklejać drobne poprawki do całości. Tak jak oni, zachwycony zbroją turniejową oraz centaurem, stworzył obraz, który później rysował jeszcze wiele razy. Powtarzanie miało na celu odnalezienie formy, którą sam się zachwycił.
Zapytany o technikę, powiedział, że często używa hiszpańskiego wina zamiast farby, osiągając dzięki temu ciepłe i przyciągające oko kolory.
W swoich pracach przekłada na płótno lub papier: „wyobrażenie, które siedzi w człowieku w środku. A kiedy nie wychodzi, to trzeba przeżyć klęskę wobec siebie samego, bo pokora jest tak samo potrzebna, gdy odnosi się sukces albo ponosi klęskę. Im większa pokora, tym większe możliwości, by przeżyć klęskę”.

Dla Ireny Makarewicz impulsem do zajęcia się w końcu tym, o czym marzyła od dawna – tłumaczeniem literatury pięknej - była sztuka „Przygoda” autorstwa Sándora Máraiego. A czymże jest przygoda? Márai tak ją definiuje w „Pokoju na Itace”:
"- Mój synu - podniósł zniekształconą w stawach, guzowatą od podagry dłoń - przygoda to wielki sekret. Kiedy byłem młody, i ja poszukiwałem zdobyczy w świecie tak, jak ten tygrys. - Wyciągnął rękę, wskazał na dzikie zwierzę o drżącym ciele. - Lecz teraz jestem już stary i wiem, że także palma żyć może równie awanturniczo jak tygrysy i lamparty.

Zgiętym palcem wskazującym wycelował w silnie żłobkowany pień stuletniej palmy daktylowej, w jej ozdobioną czerwono-żółtym kwiatostanem koronę o gałęziach przybranych ciemnozielonym listowiem. To stwierdzenie mądrego towarzysza podróży mego ojca zadziwiło mnie. Lecz Nestor nie zwracał na mnie uwagi.
- Za dnia zmaga się z deszczem, wiatrem - rzekł, mrucząc, jakby mówił sam do siebie. - Nie porusza się. Jednak z wielką siłą żyje. O tym nie wiedzieliśmy, kiedy byliśmy młodzi, twój ojciec, ja i pozostali - dodał obojętnie."
Żeby dobrze tłumaczyć, trzeba przede wszystkim znać język, na który dokonuje się tłumaczenia. Bo nie chodzi o przełożenie słów, ale nadanie znaczeń, uczynienie tekstu zrozumiałym dla czytelnika.
Wolter twierdził, że „Tłumaczenia są jak kobiety - albo piękne, albo wierne”. Jak poradzić sobie z wiernością?
Praca tłumacza jest podobna do pracy detektywa. Trzeba przeszukać mnóstwo materiałów z różnych dziedzin, skonsultować z ludźmi, których pasją jest dany temat. Czasem z powodu błędu w druku można spędzić całe dnie na poszukiwaniu znaczenia danego słowa.Tak było w przypadku „braga regula” - poszukiwanie znaczenia tych słów zajęło Irenie kilka tygodni, zanim wpadła na pomysł, żeby szukać inaczej niż wcześniej. W żadnym dostępnym źródle dotyczącym broni Irena nie mogła odnaleźć niczego o takiej nazwie. Postanowiła zejść z utartych ścieżek i poszukać przekładów na inne języki, aby sprawdzić, jak poradzili sobie inni tłumacze. Może któryś umieścił przypis, który pomoże? I tak w angielskim przekładzie portugalskiego dzieła E. Da Cunhi, z którego korzystał Márai i o którym wspomina na końcu książki, występuje rodzaj broni gładko lufowej o nazwie „Braga regular”, co ma być odpowiednikiem portugalskiego określenia „legitíma de Braga” (broń zwana też w niektórych opracowaniach przenośną kolubryną). Márai, a może wydawca, prawdopodobnie zgubił końcową literę i zrobił z tego następnie braga regula.
Tłumaczenie książki tworzy w rzeczywistości zespół ludzi. Bardzo pomaga dobry redaktor w wydawnictwie. Irena Makarewicz podsumowując pracę tłumacza stwierdziła, że: „kiedy nada się rzeczy odpowiednie słowo, odnajdzie to, które doskonale oddaje znaczenie oryginału, a jednocześnie jest zrozumiałe dla czytelnika przekładu, to ma się poczucie zespolenia. Wrażenie, że zrozumiało się autora, że ma się z nim coś wspólnego, coś więcej niż słowa. Rodzi się poczucie doskonałości.”
Być może dobry tłumacz z mało ciekawego oryginału potrafi zrobić bardzo ciekawy przekład?
Takie stwierdzenie wywołało dyskusję o innych tłumaczach, o tym jak mało o nich i o ich dokonaniach wiemy, jak mało poświęca się im uwagi, a może ich praca przyczynia się to tego, że dana książka stanie się bestsellerem, a autor otrzyma nagrodę.
Zarówno Marian Nowiński, jak i Irena Makarewicz zgodzili się ze stwierdzeniem, że krytycy czasem się przydają. Ciekawe jest czytanie ich opinii, bo autor może dowiedzieć się czegoś o swoim dziele, czego w ogóle nie podejrzewał, czegoś zupełnie nowego.
Spotkanie, osłodzone ciastkiem „Kichote” autorstwa bohaterów wieczoru, pozwoliło w niezwykle miłej, swobodnej atmosferze poznać inspiracje, warsztat, a także motywację pojawiającą się czy to przy tworzeniu obrazu, czy podczas tłumaczenia. 

A oto krótki film ze spotkania: 



Drugie spotkanie - Michał Trusz i Beata Pawłowicz



Na drugim spotkaniu z cyklu „Zmysły Sztuki” zostały pokazane obrazy warszawskiego artysty malarza Michała Trusza, a Beata Pawłowicz zaprezentowała swoje wiersze.

Wernisaż i spotkanie odbyło się 3 lutego 2011 r.

Michał nie obraża się, jeśli widzowi nie podoba się obraz, czy nie zrozumiał intencji autora. Niektóre obrazy tworzy pod wpływem impresji ze snu.

Zapraszam do obejrzenia krótkiego filmu dokumentującego spotkanie:


Pierwsze spotkanie - Grzegorz Śmigielski i jego córka Melania


Cykl „Zmysły Sztuki” otworzył pokaz obrazów warszawskiego artysty malarza Grzegorza Śmigielskiego oraz prezentacja muzyczna – saksofonu w wykonaniu Melani Śmigielskiej córki artysty.

Wernisaż i spotkanie odbyły się 4 listopada 2010 r. Grzegorz (http://www.gsmigielskiart.pl/) zapytany o to, co sprawia, że sięga po pędzel, odpowiedział pół żartem, pół serio, że dla niego najlepszą motywacją do malowania są niezapłacone rachunki. Podejmuje się też prac na zamówienie, jak na przykład dla producenta alkoholi, ale dba o to, żeby poziom prac nie ucierpiał. Oczywiście są takie chwile, jak ta, gdy nocą na parkingu podziemnym zachwyciły go kolory. Możemy podziwiać ten widok na jednym z obrazów - parking, samochody, rozmazane światła, zielonkawy mrok.

Melania zagrała po raz pierwszy publicznie bez obecności swojego profesora. Brzmiała bardzo dojrzale, mocno, a jednocześnie niezwykle kobieco, jak na młodą dziewczynę. Powiedziała, że dziecko wychowujące się w rodzinie artystów raczej na pewno też będzie artystą. Rodzice nie popychali jej w kierunku malarstwa, sama wybrała muzykę i sama wybrała saksofon.

A oto film ze spotkania: